O co tu chodzi?

W muzeum zabawka staje się eksponatem. Zostaje zmierzona, opisana, zbadana w kontekście historycznym. W księgach inwentarzowych nie ma ocen, czy opinii. Nie ma też miejsca na wylewne wspomnienia czy emocje. A przecież nawet najbrzydsza zabawka może stać się dziś czymś w rodzaju kotwicy czasu, wehikułu, który przeniesie zwiedzającego do czasów jego dzieciństwa. To są wartości przedmiotów, których nie da się pokazać, zmierzyć, sklasyfikować. Wystawa polskich zabawek z epoki PRL ma przywołać takie emocje, wspomnienia, wzruszenia...chcemy je zebrać i pokazać tu - w wirtualnej sali wystawy Made in Poland - zabawki z polskich spółdzielni zabawkarskich.

Oglądaj, wspominaj i pisz...buduj bloga razem z Klocki Hocki

Bajkowa spółdzielnia zabawkarska



Dlaczego bajkowa to chyba nie muszę tłumaczyć?;)
Tak naprawdę spółdzielnia zabawkarska jakich wiele było w Polsce w latach 70. XX w.
Mimo wielkich ambicji, co do asortymentu, ciągle borykająca się z niedostatkami materiałowo-technicznymi. Stąd misie i inne maskotki miały nietypowe kolory, bo szyto je na przykład ze skrawków tkanin obiciowych, które były zrzutem po przemysle meblarskim. Na wystawie prezentowany jest płaski i chudy pajacyk z tejże spółdzielni. W srodku wypełniony gąbką, z zewnątrz obszyty tkaniną frotte. Skądinąd ciekawy przykład wzornictwa PRL. Ciekawostką dotyczącą tej nieistniejącej już wytwórni zabawek, jest fakt, że w kilkusetstronicowym albumie prezentującym kolekcję misiów pluszowych z całego swiata autorstwa Judith Miller, pojawia się jeden tylko z Polski - wyprodukowany własnie przez "Bajkę" z Lublina.



fot. Monika Cybulska

Domek dla krasnoludków




Drewniany domek w kształcie muchomora. Ręcznie malowany. Bajkowy...w srodku mieszka gromadka krasnoludków, też drewnianych. Takie rozkładane zabawki były produkowane w latach 70. i 80. XX w. przez warszawską Spółdzielnię Pracy im. St. Dubois. Większosć była wysyłana za posrednictwem przedsiębiorstwa Coopexim na eksport do: Wielkiej Brytanii, RFN, Związku Radzieckiego, Belgii, Francji, Bułgarii i Holandii.













fot. Monika Cybulska

Pora na... rozstrzygnięcie konkursu!

Niniejszym mam zaszczyt ogłosić wyniki konkursu, który został ogłoszony na blogu pod koniec zeszłego roku.
Odpowiedź chyba nie była taka prosta jak nam się wydawało - tu - w muzeum;) Prawidłowych trafień było 5, a pierwszego maila z dobrą odpowiedzią przysłała pani Kinga J. Tym samym wygrywa I nagrodę, czyli maskotkę Misia Uszatka.
Pozostałe, 4 osoby, które przysłały prawidłową odpowiedź dostaną muzealne gadżety. Są to:
Maja W., krufka5, Renata P., Iwona K.
Wszystkie wymienione osoby proszę o kontakt, w celu ustalenia sposobu odebrania nagród.
Dziękuję za udział w konkursie. Polecam sledzić bloga, bo będą kolejne zagadki.
I jeszcze jedna formalnosć: chłopiec ze zdjęć konkursowych to pan Wojciech Lubawski - obecny Prezydent Kielc.

O wzorowym przedszkolaku czyli wspomnienia Kasi K. vel Karpeek



Tym postem Klocki Hocki oficjalnie otwierają w Nowym Roku nowy sezon bloga Wirtualna Sala. Sobie życzymy coraz więcej czytelników, a czytelnikom dużo energii i wolnego czasu na realizację swoich planów, marzeń i pasji...
Początek Nowego Roku inauguruję wspomnieniami Kasi K., której dzieciństwo przypadło na czas lat. 80. Mieszkała wówczas w Leźnicy Wielkiej. Wszystkie nadesłane przez nią zdjęcia zostały zrobione w przedszkolu. W tle zdjęć widać półki, uginające się od ciężaru zabawek. Ech...czego tam nie ma?! Są m.in.: plastikowe samochody z Częstochowskich Zakładów Zabawkarskich i chropowate maskotki z łódzkiej "Spójni" , pluszaki ze spółdzielni "Swiętokrzyska", drewniane ciężarówki ze "Strykowianki" i lalki z krakowskiej "Pomocy", mini konewka, czołgi, parostatek... Znakomity zbiór najlepszych wyrobów zabawkarskich z ostatnich lat PRL! Kasia nie wspomina szczególnie żadnej z tych zabawek, ale w zamian za to podzieliła się z nami migawkami zapamiętanymi z dzieciństwa. Oto one:
"Ja byłam dzieckiem, które w ogóle nie niszczyło zabawek. Zasadniczy
problem polegał na tym, że miałam ich furę, a że niczego nie psułam, to
nie dawało się tej fury zredukować. Miałam takiego Mikołajka z sankami i
kiedyś te sanki się złamały. Ja oczywiście zamiast wyrzucić, to na
jakieś kleiczki utykałam. Nie dawało rady, bo te sanki były cienkie jak
kartka papieru, ale i tak nie dawałam za wygraną.
Kiedyś jak mi koleżanka pomalowała wózek i jedną lalkę mazakami, to mama
myślała, że dostanę zawału. W ogóle na dworze bardzo chętnie dawałam
innym dzieciom swoje lalki do zabawy, ale warunek był taki, że musiały
pozostawać w zasięgu mojego wzroku, bo inaczej był koniec. Pewnego razu,
gdy jedna dziewczynka poszła do domu z moją zabawką, mama musiała się w
następny dzień udać z interwencją do domu tej dziewczynki.

Z samego przedszkola pamiętam jedynie wyjadanie z tubki pasty Biały
Ząbek, robienie koralików ze śliny na włosie oraz ręczniczek, na którym
mama wyszyła mi imię. No i jeszcze to, że z moją przyjaciółką byłyśmy
bardzo grzeczne, ale strasznie dużo gadałyśmy i mówili na nas Gadalińska
i Madalińska, tylko nie wiadomo było która jest którą, przy czym obie
wolałyśmy być Gadalińską, bo ta ksywa wydawała się nam fajniejsza.
Często za to gadanie stałyśmy w kącie."


Dzis Kasia jest pasjonatką badmintona. Trenuje, gra i pod pseudonimem Karpeek pisze felietony na jego temat. Polecam:)